Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1887

Ta strona została przepisana.

Ukazała się, jak posąg fatalizmu, blada i nieruchoma.
Podobną była do tych starożytnych wieszczek, które zjawiały się nagle na dworach królewskich i wykrzykiwały ponuro i złowieszczo: Biada! biada! biada!
Przyjechała do Wersalu o pierwszej z południa, w chwili gdy Ludwik całował ręce pani Dubarry i przyciskał je, jak talizman, do czoła rozpalonego, do policzków opuchłych.
Na widok Ludwiki wszystko się rozpierzchło; siostry jej, dworzanie, nawet pani Dubarry, wszystko pouciekało do przyległych pokojów.
Tylko pozostali lekarze, siedzący przy kominku.
Król otworzył przygasłe i osłabione oczy i wyszeptał z pewnym bólem:
— Córko moja!...
— Tak, to ja, córka twoja, królu!
— Skąd przychodzisz?
— Od Boga, królu!
Król poprawił się na łóżku i uśmiechnął się lekko.
— Bo tu nie pamiętają o Bogu — ozwała się księżna Ludwika. — Chcę ci go, ojcze, przypomnieć.
— Mnie?... ależ, moja córko, nie konam jeszcze, przeciwnie, choroba moja jest lekka, trochę gorączki i opuchlina...
— Twoja choroba, panie — lodowato ciągnęła księżna — należy do chorób tego rodzaju, że we-