Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1893

Ta strona została przepisana.

Młodzieniec spojrzał badawczo na starca, jakby chciał się przekonać, czy nie zwarjował.
— Jeden z mych przyjaciół, pan Jussieu — mówił dalej starzec — postawił świecę, która dopóty się będzie paliła, dopóki król będzie żył.
— Więc to znak?...
— Znak, który następca Ludwika XV śledzi oczyma, tam, z poza firanek. Znak, który uprzedza ambitnych o chwili, kiedy się zacznie ich panowanie, a takiego biednego, jak ja, filozofa o tem, kiedy Bóg zdmuchnie epokę i życie.
Teraz młodzieniec zadrżał i zbliżył się na ławce do towarzysza.
— O! — wyrzekł starzec — przypatrz się, młodzieńcze, dobrze tej nocy; patrz, ile niesie ona chmur i nawałnic. Jutrzenkę, jaka po niej nastąpi, zapewne będę oglądał, bo nie jestem jeszcze tak stary, ażeby nie doczekać jutra. Ale to panowanie, jakie się zacznie, ty oglądać będziesz do końca; panowanie, które, jak ta noc, przyniesie tajemnice, których ja oglądać nie będę. Nie może więc być obojętnym dla ciebie płomień tego drżącego światełka, którego znaczenie już ci wytłumaczyłem.
— To prawda — szepnął młodzieniec — prawda, mój mistrzu.
— Ludwik XIV — mówił dalej starzec — panował lat 73, jak długo panować będzie Ludwik XV?
— A! — wykrzyknął nagle młodzieniec, wskazując palcem okno, które raptownie pogrążone zostało w zupełnych ciemnościach.