Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/304

Ta strona została przepisana.

— Chon! droga Chon! — wołał nieznajomy — więc jesteś nareszcie? Witaj!
— Jestem, Janie — odpowiedziała podróżna, powitana niezwykłem imieniem. — A ty co tutaj robisz?
— A to piękne pytanie! Czekam naturalnie na ciebie.
Powiedziawszy to, człowiek o kształtach herkulesowych wskoczył na stopień powozu i po przez okno objął ramionami młodą kobietę, okrywając ją pocałunkami.
Wtem spostrzegł Gilberta, który, nie znając stosunku, jaki łączył z sobą te dwie osobistości, świeżo wprowadzone na widownię, zrobił bardzo markotną minę.
— O! — zawołał — a to co?
— Najzabawniejszy z młodych filozofów — odpowiedziała panna Chon, nie troszcząc się, czy rani, czy też pochlebia swemu protegowanemu.
— Skąd go u licha wyrwałaś?
— Znalazłam na drodze. Ale tu nie o to chodzi.
— To prawda! — odrzekł ten, którego Janem nazwano. — Cóż nasza stara hrabina de Bearn?
— Załatwione.
— Jak to?
— Przyjedzie.
— Przyjedzie?
— No, tak, przyjedzie — powtórzyła panna Chon.
— Cóżeś jej nagadała?