Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/42

Ta strona została skorygowana.

Powóz wszędzie budził podziw, zwłaszcza, że noc ciemna nadawała mu pozór fantastyczny.
Za Saint Michel droga pnie się pod górę; w pół godziny ujechano zaledwie ćwierć mili.
Na szczycie wyniosłości konie przystanęły dla wypoczynku, a przed oczyma podróżnych, siedzących w kabrjolecie, roztoczył się rozległy horyzont, mgłą przesłonięty. Niebo, dotąd pogodne, zasępiło się; wielka chmura, ciągnąca z południa, groziła burzą, która mogła zaskoczyć podróżnych przed przybyciem do Bar-le-Duc, gdzie miano przenocować.
Droga spadzista wiła się na krawędzi góry. Po jednej jej stronie widniała głęboko dolina Meuzy. Pocztyljoni dla bezpieczeństwa jechali bardzo wolno.
Chmura nadciągała coraz bliżej; na widnokręgu zdawała się dotykać ziemi. Czarną swą masą zasłoniła ostatnie promienie słońca.
Zapadł siny mrok. Na drzewach liście drżały, chociaż wiatru nie było.
Nagle oślepiająca błyskawica przecięła obłoki; niebo zaroiło się wężami ognistemi i cały firmament rozgorzał jak wnętrze piekła. Zahuczał piorun, roznosząc echa po lesie i straszna burza szaleć zaczęła. Powóz z kominem posuwał się ciągle, tylko dym z jego otworu przybrał kolor opalu.
Niebo pociemniało jeszcze bardziej. W powozie okienko przednie zabłysło różowem światłem. Widocznie mieszkaniec ruchomej celi oświetlił swoje mieszkanie.