Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/744

Ta strona została przepisana.

choć nie przemówił ani słowa, odgadłam w nim mego nieznanego opiekuna. Rozterka zagościła znów w mojem sercu. Uczułam, że moc tego człowieka ogarnia mnie całą. Gdyby nie kraty, które nas dzieliły, pospieszyłabym zapewne do niego. Zebrałam całą siłę woli i spytałam sąsiadkę, kim jest ten towarzyszący jej człowiek. Okazało się, że nie znała go prawie zupełnie. Miał z nią przybyć jej mąż, lecz w ostatniej chwili przed odjazdem przyszedł w towarzystwie tego oto człowieka i rzekł do niej: „nie mogę cię odwieźć do Subiaco, lecz mój przyjaciel mnie wyręczy“.
Nie pytała go więcej, bo bardzo chciała mię zobaczyć i przybyła w towarzystwie nieznajomego.
Sąsiadka moja była to bardzo pobożna kobieta. Ujrzawszy w kącie, uchodzący za cudowny, posąg Madonny uklękła przed nim, aby się pomodlić.
Wówczas to człowiek ów zbliżył się cicho do mnie, odchylił płaszcz zasłaniający jego oblicze i spojrzał na mnie oczyma, w których płonęły dziwne ognie.
Czekałam na jego słowa z zapartym oddechem. Lecz on tylko wyciągnął ręce ponad moją głową i oparł je o kratę. Wpadłam jakgdyby w jakąś ekstazę. Uśmiechnął się do mnie; odpowiedziałam mu uśmiechem, przymykając oczy, jakgdyby w omdleniu. Lecz on widocznie chciał się tylko przekonać, czy ma moc nade mną, bo odsunął się i znikł. W miarę tego, jak się oddalał, czułam, że powracam do przytomności. Byłam jednak jeszcze