Valgeneuse nauczające, przedstawiało więźniowi w bliskiej przyszłości wypadki tak hazardowne, że hrabia Loredan widząc odkorkowaną siódmą butelkę, wzniósł rękę nad swój kieliszek, mówiąc.
— Dziękuję! mam już dosyć.
Jan Byk podniósł szyjkę od butelki i bystro patrzył na hrabiego Loredana.
Wzrok Jana Byka miał ten wyraz dziki, jaki pewnym fizjognomiom nadaje początkowe upojenie.
— Czy tak? rzekł, już pan ma dosyć?
— Tak, odpowiedział Loredan, już mi się pić nie chce.
— Jak gdyby to ludzie koniecznie wtedy tylko pili, kiedy im się chce, rzekł Toussaint, gdyby tak było, toby człowiek nigdy więcej nie wypił nad jedną lub dwie butelki.
— Murzynie, odezwał się Jan Byk, pan hrabia snać nie zna przysłowia znanego.
— Jakiego przysłowia? zapytał Loredan.
— „Koniec wieńczy dzieło...“ Skoro więc butelka zaczęta...
— To co? ozwał się Loredan.
— To ją trzeba skończyć.
Loredan podał kieliszek. Jan Byk napełnił go.
— A teraz ty, rzekł zwracając szyjkę od butelki do swego przyjaciela.
— Z całego serca! rzekł Toussaint, który nie zważał, że z powodu doznanych wzruszeń nie będąc przy zwyczajnej sile, mógł tym ostatnim kieliszkiem nietylko dopełnić miary, ale ją nawet przepełnić.
I spiesznie wypróżniwszy kieliszek, zanucił jakąś piosnkę, z której obecni nie mogli zrozumieć ani jednego wyrazu, gdyż śpiewał ją w narzeczu Owernji.
— Cicho! rzekł Jan Byk przed końcem pierwszej zwrotki.
— Dlaczego cicho? zapytał Toussaint.
— Bo to może się bardzo dobrze wydawać w stolicy Owernji, ale nie w Paryżu i jego okolicach.
— Jednak to ładna piosenka, rzekł Toussaint.