Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1539

Ta strona została przepisana.

— Mnie także raz się to śniło, a wiesz co się stało nazajutrz?
— Nie.
— Otóż, nazajutrz, a zabijał mnie twój ojciec, widzisz więc, co to są sny!... pomogłem twojemu ojcu do zabrania „Sebastjana“, okrętu portugalskiego, idącego z Sumatry, a pełnego rupij. Sam twój ojciec na swój udział otrzymał sześć kroć sto tysięcy franków, a ja trzykroć. Oto, co zdarza się trzy razy na cztery, kiedy komu się śni, że go zabijają.

II.
Petrus i gość.

Petrus wstał i zadzwonił.
Służący wszedł.
— Niech założą konia, rzekł, wyjadę przed śniadaniem.
Potem zaczął się ubierać.
O ósmej dano mu znać, że faeton czeka.
— Jesteś u siebie, ojcze, rzekł Petrus do kapitaną: sypialnia, pracownia, buduar są do twego rozporządzenia.
— Ho! ho! nawet pracownia? rzekł kapitan.
— Nadewszystko pracownia. Tyleż przynajmniej ci się należy, ażebyś popatrzył na te biurka, porcelany i obrazy, któreś mi ocalił.
— To poproszę cię, o ile ci to nie będzie natrętnem, ażebyś mnie trzymał w pracowni.
— Owszem... wyjąwszy, jak mówiłem...
— Podczas posiedzenia. Zgoda!
— Zgoda; dziękuję. Otóż, począwszy od niedzieli, będę miał do zrobienia portret, który mi zajmie ze dwadzieścia posiedzeń.
— Ho! ho! czy to jaki dygnitarz państwa?
— Nie, dziewczynka. I udając największą obojętność: Młodsza córka marszałka Lamothe-Houdan, dodał.
— Aha!
— Siostra hrabiny Rappt.
— Nie znam! odpowiedział kapitan. A masz tu książki?
— I tu i na dole. Wczoraj widziałem cię, ojcze, trzymającego w ręku Lafontaina.
— Prawda, to mój ulubiony bajkopis.