Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1660

Ta strona została przepisana.
I.
Obiad na trawniku.

Pośrodku olbrzymiego trawnika, jak kobierzec rozciągniętego u stóp pałacu, do którego wiodły przepyszne schody kamienne formujące balkon, pan Gerard kazał zastawić stół i zasiadło w około niego jedenastu gości, zaproszonych pod pozorem obiadu, w rzeczywistości jednak, aby pomówić o nadchodzących wyborach.
Pan Gerard starał się ograniczyć liczbę zaproszonych do jedenastu obcych i w dodatku gospodarz domu, co czyniło razem dwunastu biesiadników. Pan Gerard byłby umarł ze strachu lub co najmniej byłby przebył bardzo przykry obiad, gdyby siedziało trzynaście osób; ten uczciwy człowiek był nadzwyczaj przesądny.
Zaproszonymi byli znaczniejsi mieszczanie z Vanvres.
Obywatele ci przyjęli z gotowością zaproszenie Vanvryjskiego magnata, gdyż pan Gerard mógł być za takiego uważany. Wyznawali oni dla zacnego człowieka, którego Opatrzność uczyniła ich współobywatelem, pobożny szacunek, i dowiedzionoby im prędzej, że słońce nie świeci w samo południe, aniżeli powstałaby w ich umyśle najlżejsza wątpliwość, co do bezprzykładnych cnót tego Joba.
Mieszcznie zazdrośni, pyszni, egoiści, zdawali się zapominać swych wad wobec skromności, poświęcenia i zaparcia ich nieporównanego współobywatela; nikt w istocie w Vanvres i jego okolicach nie mógł się uskarżać na pana Gerarda, wiele osób przeciwnie głosiło jego pochwały. Nie był nic nikomu winien, a każdy był mu coś dłużny: ten pieniądze, ów zawdzięczał mu wolność inny znów życie.
Głos publiczny z Vanvres i jego okolicznych zamków, wskazywał go jawnie do zasiadania w izbie deputowanych; kilku nawet obywateli bardziej zapalonych, wymieniło izbę parów.