Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1662

Ta strona została przepisana.

delegowanych przy stole, gdyż, jak można się było spodziewać, ani jeden nie chybił, a sądząc z wesołości, jaka błyska z oczu biesiadników, żaden z nich nie żałuje przyjęcia tych zaprosin.
W istocie był to wieczór pogodny, świeży; potrawy znakomite, wino wyborne; była mniej więcej szósta godzina popołudniu; od piątej siedziano już przy stole i każdy kolejno próbował użyć na swoją korzyść śmiałości, jaką wzbudzało w nich mocne wino gospodarza, chcąc ze swego siedzenia zrobić trybunę, a z pogadanki przemowę, jak gdyby zamiast być przy końcu obiadu pod gołem niebem, znajdowali się przy końcu sesji w sali obrad.
Nasz rolnik dawał dowód swej obecności przy uczcie, pomrukując tylko raz po raz zachrypniętym głosem wyrazy bez związku, jakie bezwątpienia były pochwałą gospodarza, na rozkazy którego oddawał swoje życie i życie pszczół swoich.
Notarjusz, takiż prawie entuzjasta, jak rolnik, przeczytał głosem prokuratorskim toast, w którym porównywując pana Gerarda z Arystydesem, głosił wyższość mieszkańców Vanvres nad Ateńczykami, których znudziło powtarzanie wyrazu Arystydes „Sprawiedliwy“, gdy Vanvrejczycy nie byli wcale znudzeni nazywaniem pana Gerarda „Czcigodnym“.
Jakiś były urzędnik zaśpiewał wierszyki zastosowane do okoliczności, opiewające, że pan Gerard pokona hydrę anarchii z równem powodzeniem, jak syn Jowisza i Alkmeny pokonał hydrę Lerny.
Doktor, który robił poszukiwania nad wynalezieniem środków lekarskich przeciwko wściekliźnie, przypomniał pewną okoliczność, gdy pan Gerard uzbrojony w dubeltówkę, oswobodził kraj od psa wściekłego, który był prawdziwą klęską, i wypił toast gwoli nadziei, jak a pozostała jeszcze nauce, w odnalezieniu środka przeciwko tej straszliwej chorobie, nazwanej wścieklizną.
Nakoniec ogrodnik lubiący kwiaty, znikł na chwilę i powrócił z wieńcem z wawrzynów i gwoździków, i uroczyście włożył go na głowę pana Gerarda, co byłoby sprawiło wrażenie rozrzewniające, gdyby nie złośliwy jakiś garbusek, który niewiadomo z jakiego tytułu wcisnął się do szanownej delegacji, nie był zauważył, że laur był poprostu wierzbiną.