Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1694

Ta strona została przepisana.

— Tak, i to wbrew stawianym przeszkodom przez pana; to już drugi raz, panie Jackal.
— Kiedyż to było pierwszy raz?
— Aha! zapomniałeś pan Miny i Justyna, dziewicy uprowadzonej przez mojego stryjecznego brata, Loredana de Valgeneuse. Zdaje mi, że nie mówię panu nic nowego, oświadczając, iż jestem Konradem de Valgeneuse.
— Muszę wyznać, żem się domyślił.
— Od czasu jak panu to napomknąłem w pańskim powozie przy powrocie z Bas-Meudon, w dniu, a raczej w nocy, kiedyśmy przybyli zapóźno ażeby uratować Kolombana, ale w porę dla uratowania Karmelity, nieprawdaż?
— Tak, rzekł pan Jackal, przypominam sobie; powiedz pan więc?...
— Powiadam więc, że pan znasz lepiej niż ja historję, którą chcę opowiedzieć; ale ważną jest abyś pan wiedział, że i mnie obcą ona nie jest. Dwoje dzieci znikło z zamku Viry. O zniknienie ich oskarżono pana Sarrantego: to błąd! Jedno z nich, chłopczyk, Wiktorek, zabity był przez pana Gerarda i zagrzebany w parku pod dębem; drugie, dziewczynka, Leonja, w chwili gdy miała być zarżniętą przez jego kochankę Orsolę, takie wydawała krzyki, że pies przyszedł jej na pomoc i zagryzł tę co ją miała zarżnąć. Dziewczynka uciekła wystraszona i na drodze do Fontainebleau napotkała cygankę, która ją wzięła z sobą; pan znasz tę cygankę: nazywa się Brocanta, mieszka na ulicy Ulm, pod Nr. 4.; byłeś pan u niej z mistrzem Gibassier, w wigilję dnia, w którym Róża znikła; owóż Róża była nikim innym tylko Leonią. Nie niepokoiłem się o nią, wiedziałem, że jest w pańskich rękach; wspominam więc tylko dla pamięci.
Pan Jackal wydał chrząknięcie, które było mu właściwem, a miało pewną analogję z głosem zwierza, który nazwisko jego przypominał.
— Co się tyczy chłopczyka pochowanego pod dębem, nie potrzebuję panu mówić jako z pomocą Brezyla, dziś Rolanda, znalazłem go, szukając czego innego; pan znasz miejsce, nieprawdaż? zaprowadziłem tam pana; tylko nie było już trupa.
— Cóż pan myślisz, że ja go usunąłem? zapytał pan Jackal, pochłaniając ogromną szczyptę tabaki.
— Nie, nie pan; ale Gerard, którego pan uprzedziłeś.