Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1712

Ta strona została przepisana.

— Ha! mój chłopcze! rzekł, skoro mamy się rozstać, oto masz moją rękę.
Stangret pocałował w rękę pana Jackala i rzekł:
— Czy byłoby bardzo niedelikatnie przypomnieć panu, że jutro kończy się mój miesiąc?
— A! ty niegodziwcze! rzekł pan Jackal, czy tem teraz jesteś zajęty? Pozwólcie mi panowie zdjąć zawiązkę, ażebym mu wypłacił z ręki do ręki.
— Niepotrzeba, panie, rzekł nieznajomy, ja mu wypłacę. Masz, odezwał się do stangreta, oto pięć luidorów.
— Trzydzieści franków zawiele, oświadczył woźnica.
— Przepijesz je za zdrowie pana, ozwał się jeden szyderczy głos, który już raz przemawiał.
— Dosyć tego, rzekł sąsiad Jackala, zamknijcie drzwiczki i jedźmy dalej.
I kareta ruszyła tym samym biegiem.
Nie będziemy już dalej rozbierać wrażeń nocnej podróży pana Jackala.
Od tej chwili jakkolwiek uczynił zapytanie swemu towarzyszowi podróży, ten zbywał je tak przerażającym lakonizmem, że pan Jackal wolał zachować milczenie. Ale napastowały go tysiące widm, a im prędzej pędziła kareta, tembardziej zwiększały się jego. Stało się więc, że przeszedłszy z niepokoju do obawy, z obawy do bojaźni, z bojaźni do strachu, przeszedł ze strachu do przerażenia, kiedy towarzysz po pół godzinie szalonej jazdy odezwał się:
— Przybyliśmy.
W istocie zatrzymali się, ale ku wielkiemu zdziwieniu pana Jackala nie otworzono drzwiczek.
— Wszak pan mówił, żeśmy przybyli? odważył się zapytać sąsiada.
— Tak, odparł tenże.
— Czemuż nam więc nie otwierają drzwiczek?
— Bo jeszcze nie czas.
Jackal usłyszał jak spuszczano ten drugi ciężar, rzucony na pojazd, a po długiem tarciu się o pudło karety utwierdził się w przekonaniu, że to jest drabina.
Była to istotnie drabina, którą zamaskowany człowiek, co zastępował stangreta, postawił przy domu.


Drabina dochodziła w sam raz do okna pierwszego piętra.