Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1714

Ta strona została przepisana.

po siedmnastu szczeblach. Położenie staje się bardziej naprężone. Potem do towarzysza:
— Byłożby niedyskretnie, rzekł, zapytać się pana, czy przybywamy do kresu naszej podróży?
— Nie, odpowiedział głos.
— Czy dużo mamy jeszcze drogi do zrobienia?
— Za jakie trzy kwadranse będziemy na miejscu.
— Wsiądziemy więc znowu do powozu?
— Nie.
— Pójdziemy zatem pieszo?
— Tak.
— Ho! ho! pomyślał Jackal, rzecz się nagle zaciemnia. Trzy kwadranse drogi w budynku, na pierwszem piętrze! Jakkolwiek apartament mógłby być obszernym i malowniczym, przechadzka trzykwadransowa musi w nim stać się monotonną. Wszystko to bardzo mi dziwnie wygląda. Na czem się to skończy?
W tej chwili Jackal przez chustkę zasłaniającą mu oczy, spostrzegł połysk światła, co naprowadzało go na myśl, że nieznajomy znowu zapalił latarkę. Potem uczuł, że brano go pod rękę.
— Proszę, rzekł jego przewodnik.
— Dokąd idziemy?
— Bardzo pan ciekawy, odpowiedział przewodnik.
— Prawda, źle się wyraziłem, rzekł naczelnik policji, chciałem powiedzieć jak idziemy?
— Mów pan ciszej, odpowiedział głos.
— Aha! zdaje się, że jesteśmy w domu zamieszkałym, pomyślał Jackal. Potem tym samym tonem dodał: Chciałem się zapytać pana, jak idziemy, to jest po jakim gruncie, czy mamy wchodzić, czy schodzić?
— Schodzić.
— Dobrze, jeżeli tylko mamy schodzić, to schodźmy.
Pan Jackal usiłował przybierać ton krotochwilny, ażeby udawać zimną krew, ale w głębi serca wcale spokojny nie był. Puls jego bił pospiesznie i w tej ciemności, ogarniającej go ze wszech stron, myślał on o tych, co podróżują swobodnie, przy jasnem świetle księżyca.
Trzeba powiedzieć, że ten zwrot ku melancholii był tylko przelotnym. Tembardziej, że jeden fakt rozerwał myśli pana Jackala.
Zdawało mu się, że ku niemu zmierzają jakieś kroki,