na wyścigach, w Tuilleries, w dwudziestu salonach, do których i jedno i drugie wstęp miało. Potrosze, z razu niby przypadkowe spotkania te, stały się prawdziwemi schadzkami.
Kamil uczynił jawną miłość swoją, a panna de Valgeneuse nie bardzo się o ujawnienie to gniewała.
Pewnego poranku uczyniła więcej jeszcze, wyznała, że podziela miłość młodego kreola.
Odtąd Kamil de Rozan bywał w pałacu de Valgeneuse w godzinach wolnych od zazdrości żony. Przychodził zazwyczaj z rana, gdy hiszpanka spała jeszcze.
Ztąd też pan de Marande wychodząc od Jana Roberta, ażeby udać się do Tuilleries, spotkał Kamila de Rozan przy skręcie ulicy Bac.
Kreol z właściwą sobie dyskrecją, mało się troszczył o to, że był widzianym i ukłonił się.
— Zkąd pan u licha idziesz o tej godzinie? zapytał bankier.
— Od pana de Valgeneuse, odpowiedział.
— Znacie się więc?
— Przecie to pan poznałeś nas z sobą.
— Prawda, zapomniałem.
Kreol i bankier po zamianie ukłonów udali się każdy w swoją stronę.
Wróciwszy do siebie, Loredan bardzo był zdziwiony, że nie zastał wieści od Jana Roberta, ani od pana de Marande.
Wiadomą jest tego przyczyna.
Przyjaciele, albo raczej świadkowie Jana Roberta przyrzekli bankierowi czekać na świeże instrukcje, tymczasem siedzieli w kawiarni Desmares, podczas gdy pan de Marande nie chciał pójść do pana de Valgeneuse, zanim się zobaczy z Janem Robertem.
O wpół do dwunastej, gdy pan de Valgeneuse kończył jeść śniadanie, oznajmiono mu pana de Marande.
Kazał wprowadzić go do salonu, a chcąc dotrzymać obietnicy uczynionej Natalji, żeby nie kazał długo czekać, wyszedł wkrótce do niego.
Po zwyczajnych ukłonach pan de Valgeneuse pierwszy głos zabrał.
— Wczoraj dopiero wieczorem dowiedziałem się o nominacji pańskiej w ministerjum i miałem zamiar dziś pójść panu powinszować.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1872
Ta strona została przepisana.