Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/321

Ta strona została przepisana.

— Stałam w tem miejscu, w dzień odjazdu Kamila; od tego to dnia całą rozciągłość nienawiści, jaką czułam dla niego, zrozumiałam przez ogrom miłości, jaką miałam dla ciebie, od tego dnia, Kolombanie, zerwałam z życiem... Ale od tej chwili także, przebacz mi, Kolombanie! od tej chwili przyszło mi to samolubne życzenie by umrzeć z tobą.
Kolomban przycisnął ją do serca.
— Dziękuję! rzekł.
Potem przenieśli krzew róży, który miał być towarzyszem ich konania. Ale na progu Karmelita się zatrzymała.
— To tu, rzekła, miałam pierwszy objaw twojej dla mnie miłości. O! przez te pół godziny, gdyś ty stał tu w tę szczęsną noc, jakżeż musiałam panować nad sobą, by się w twe objęcia nie rzucić! Potem, ukazując mu okno w korytarzu: Z tego to okna, rzekła, patrzyłam na lampę w twoim pokoju i stałam dopóki nie zgasła.
Zeszli ze schodów, Karmelita z uśmiechem, Kolomban z westchnieniem.
— Ileż to razy, mówiła Karmelita, ile razy schodziłam w ciemności nocnej, nie słysząc szelestu kroków moich, ale słysząc odgłos bicia mego serca! Patrz, szłam tą ścieżką i często letnią porą, kiedy spałeś przy spuszczonych zasłonach, ale przy oknach otwartych, cicho jak cień przykładałam ucho, by posłyszeć twój oddech. Prawie zawsze uważałam, że miewałeś złe sny, a ja wtedy z wyciągniętemi rękami, z sercem bijącem gwałtownie, gotową byłam powiedzieć: „Otwórz mi Kolombanie! ja jestem aniołem różanym snów!“ Powiedz mi, co tak niepokoiło sen twój, mój luby przyjacielu?
I podała czoło swe pod czysty i jasny pocałunek młodzieńca.
Potem oboje weszli do pawilonu, Karmelita naprzód, Kolomban za nią. Kolomban zamknął drzwi na klucz i na zasuwkę.

XIV.
Umrzeć czy zasnąć?

Kolomban położył klucz nad kominkiem.
Sypialny pokój młodzieńca przeistoczył się w istną kaplicę. Ile było kwiatów rozwiniętych w małej szklarni u-