Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/707

Ta strona została przepisana.

sząc gromowe krzyki, i wnosząc ze drżenia baraku, iż burza groźną stać się może, ukazał się na deskach sceny zewnętrznej, przyodziany w strój Kassandra.
Lecz widok jego osoby zamiast uśmierzyć, jakby myślano, wzburzenie tłumu, zwiększył je właśnie.
Mimo wielkiej powagi jaką przybrał dyrektor, widzowie świstać poczęli tak gwałtownie, iż zagłuszony hecarz długo nie mógł przyjść do słowa.
Widząc niebezpieczeństwo położenia, odwrócił się i przytknąwszy złożone dłonie do ust, zawołał o podanie jakiegoś przedmiotu, który też odebrał z białej rączki panny Musetty.
Przedmiotem owym był klucz od wielkiej bramy, z którego głos przeraźliwy wydobyty dmuchaniem, zapanował wnet nad rykiem zgromadzonych: zachwycona tłuszcza umilkła dozwalając gwizdać Kopernikowi samemu, na podobieństwo sola olbrzymiego boa, wpośród koncertu grzechotników.
Jak wszystko się przykrzy, tak też i świstanie; dyrektor odjął trąbę od ust, a cisza zapanowała w zgromadzeniu, z której skorzystał natychmiast Galileusz.
Postąpiwszy na sam brzeg sceny i składając pełen godności ukłon widzom;
— Szlachetni panowie, odezwał się, sądzę, że nie do mnie stosowaliście gwizdanie?
— Owszem! owszem! do ciebie i do Fafiou razem, krzyczało sto głosów, precz z Kopernikiem! precz z jego sługą!
— Szlachetni panowie, rozpoczął znowu Galileusz, skoro ucichło, niesprawiedliwością byłoby czynić mnie odpowiedzialnym za zwłokę, która was uraziła, gdyż punkt o czwartej, przyodziany w strój Kassandra, gotów byłem mieć honor stawienia się przed wami.
— Dlaczego więc nie wyszedłeś na scenę, gdzie byłeś, co cię zatrzymało? krzyczały też same głosy.
— Gdzie byłem i co robiłem, szlachetni panowie?
— Tak, tak; zkąd to opóźnienie
— Zkąd tajemnicze opóźnienie? Czyż potrzeba wam mówić?... Tak, sądzę, iż należy wam dać ów dowód poważania i zaufania.
— Mów! mów!
— Otóż dowiecie się, że zwłoka tak długa wynikła ze strasznego, przerażającego nieszczęścia, jakie spotkało przed