Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/321

Ta strona została przepisana.

— O nie; ze mną samym tylko będziesz pan miał do czynienia.
— Jutro sam tu przyniosę.
— Dobrze, eminencjo. A kwity?
— Jutro także tu podpiszę.
— Wszystko w porządku, eminencjo.
— A, panowie, ponieważ jesteście ludźmy honorowymi, pamiętajcie, że tajemnica, którą posiadacie, jest jedną z najważniejszych...
— Eminencjo, rozumiem, i zasłużę na zaufanie pańskie, jakoteż i Jej Królewskiej Mości — dodał filuternie.
Książę zaczerwienił się i wyszedł zmieszany, lecz szczęśliwy, jak każdy, co się rujnuje pod wpływem namiętności.
Nazajutrz Bochner, z miną pełną powagi, udał się do ambasady portugalskiej. W chwili, gdy miał zapukać do drzwi, pan de Beausire, pierwszy sekretarz słuchał rachunków pana Ducorneau, pierwszego kanclerza poselstwa, a don Manoël de Souza, ambasador, wykładał nowy plan kampanji wspólnikowi swojemu, to jest lokajowi. Od wizyty ostatniej Bochnera, pałac ambasadora zmienił się bardzo.
Wszyscy przybyli do pałacu w dwóch powozach pocztowych, jak to widzieliśmy, zajęli pokoje, odpowiadające zajęciom, jakie spełniać mieli w składzie służby nowego ambasadora.
Należy przyznać, że znakomicie spełniali obowiązki, a grając role, pilnowali swego bezpieczeństwa.
Pan Ducorneau zachwycał się roztropnością lokajów, podziwiał jednocześnie ambasadora, który pozbył się uprzedzeń i otoczył się francuzami jedynie, zacząwszy od pierwszego sekretarza, aż do chłopca kredensowego. Z tego też powodu, obrachowując kasę z panem Beausire, nie przestawał wychwalać naczelnika ambasady.
— Wszyscy, noszący nazwisko de Souzy — opowiadał Beausire — nie należą do tych patrjotów zagorzałych którzy zachowują zwyczaje XIV wieku, a jakich znajdziesz pan jeszcze dużo w Portugalji. Są to ludzie światowi, lubiący podróżować, bogaci niesłychanie i, gdyby zapragnęli, to królestwo całe kupićby sobie mogli.
— Wiesz pan! — zawołał naczelnik — szczęście to wielkie, że Portugalja jest tylko małym kraikiem!
— A to dlaczego?