Strona:PL Dumas - Pamiętniki D’Antony T1-2.djvu/117

Ta strona została przepisana.

nawet chciała nie zdołam zasnąć. Tu pokazała krwią zbroczony swój fartuch. Krew syna mojego nie dozwoli mi tego. Wiész Luidgi jak mam wzrok bystry i pewny, daj mi swój karabin, zostanę na twojem miejscu na straży, a jak tylko dzień zaświta obudzę ciebie. Ty tymczasem zaśnij, wszak to jeszcze dwie godziny do dnia.
— Lękam się, czasami wodz nasz się dowie, rzekł Luidgi pragnąc z największą ochotą przyjąć propozycją.
— Eh, nie dowie się, odpowiedziała Marja.
— Zaręczasz?
— Zaręczam.
Bandyta oddał jéj swój karabin, i wkrótce dowiódł, że chcącemu wszędzie można się wyspać. W dziesięć minut swojém chrapaniem oznajmił jak korzysta z krótkiego czasu, jaki mu zostawał do wschodu słońca.
Marja blisko kwadransa zostawała na