Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T1.pdf/115

Ta strona została przepisana.

— Na honor, będę ci tak obowiązany mój Bussy, jak nikomu.
— Pozwól Mości książę, niech się namyślę.
— A przecież od tak dawna oświadczasz mi twoje usługi.
— A więc słuchaj, Mości książę.
— Czy przystajesz?
— Mieć oko na tę damę?
— Tak.
— Wolałbym inne zlecenie.
— Cofasz się?
— Bo to rzemiosło podglądania...
— Przysługa przyjacielska. Przytem, ja sądzę, że tam i szpady dobyć będzie potrzeba.
Bussy potrząsł głową.
— Mości książę — rzekł — są rzeczy, które człowiek sam tylko dobrze wykona, chociażby był i księciem.
— A więc odmawiasz?
— Tak, Mości książę.
Książę brwi zmarszczył.
— Usłucham twej rady — rzekł — pójdę sam, jeżeli zaś zginę, albo będę raniony, niech wiedzą, że prosiłem mojego przyjaciela Bussy, aby mię wyręczył i że on raz w życiu, i to dla mnie, był ostrożnym.
— Mości książę — odpowiedział Bussy — pewnego wieczora mówiłeś mi: Bussy, nienawidzę tych ulubieńców królewskich, którzy z nas szydzą; masz iść na wesele Saint-Luca, szukać okazji do sprzeczki i pozbyć się ich... Mości książę, poszedłem tam, ich było pięciu, a ja jeden; wprowadzili mię w zasadzkę, ubili konia, a przecież raniłem ich dwóch, trzeciego powaliłem o ziemię. Dzisiaj żądasz, Mości książę, a-bym krzywdę wyrządził kobiecie... Przebacz, Mości