Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/111

Ta strona została przepisana.

— Umarła! — wyjąkał Bussy i pomyślał:
On sądzi, że Diana nie żyje! Ach! biedny starcze, jak ty mnie niedługo pokochasz!
— Umarła! umarła! — powtórzył baron — zabili mi ją.
— Drogi panie — rzekła Joanna, która dotknięta tym strasznym ciosem, znalazła jedyną kobiecą pociechę w płaczu.
Zaczęła łkać, oblewając łzami starca, na którego szyi zawisła.
Stary pan zamku zebrał się na odwagę.
— Nic to — rzekł — pusty i samotny dom mój zawsze jednak jest gościnnym. Proszę za mną.
Joanna wzięła starca pod rękę, przeszła z nim przedsionek, salę jadalną i weszła do salonu.
Służący, którego zmieniona twarz i zaczerwienione oczy zdradzały czułe przywiązanie, szedł naprzód, drzwi otwierając; Saint-Luc i Bussy postępowali za nimi.
Przybywszy do salonu, starzec usiadł, albo raczej upadł na krzesło.
Lokaj otworzył okno, aby wpuścić nieco świeżego powietrza.
Joanna nie śmiała przerwać milczenia.
Lękała się zranić serce ojca, przecież jak wszystkie osoby młode i szczęśliwe, nie chciała uwierzyć nieszczęściu.
Jest wiek, w którym niepodobna zmierzyć przepaści śmierci.
Baron odezwał się pierwszy:
— Mówiłaś mi, droga Joasiu, żeś poszła zamąż; czy ten pan jest twoim mężem?
I wskazał na Bussego.
— Nie, — odpowiedziała Joanna — oto pan de Saint-Luc.