Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/141

Ta strona została przepisana.

Właśnie walczył z myślami i licznemi monologami przerywał ciszę, gdy nagle ujrzał jeźdźca, zbliżającego się od bramy Bordelle.
Mężczyzna zsiadł z konia przed domem odległym o jakie pięćset kroków, zapukał, otworzono mu i jeździec i koń zniknęli.
Gorenflot dobrze to wszystko zauważył, bo pozadrościł jeźdźcowi konia, którego mógł sprzedać.
Za chwilę jeździec ukazał się, że zaś blisko były drzewa i stos kamieni, znowu zniknął przed oczyma mnicha.
W tej chwili, i jeździec ujrzał Gorenflota siedzącego nad rowem z opartym na dłoni podbródkiem.
— Zdaje mi się, że znam tę figurę — rzekł Goreflot — tak, podobny, ale to być nie może...
Nieznajomy odwrócił się od mnicha, usłyszał bowiem tętent koni od bramy miejskiej. Trzech mężczyzn, z których dwaj zdawali się lokajami, i trzy muły obładowane, zwolna wysunęli się z bramy Bordelle.
Nieznajomy jak tylko ich spostrzegł, chyłkiem schronił się za kamienie.
Orszak przeszedł nie widząc go, nieznajomy zaś pożerał go oczyma.
— To ja przeszkodziłem spełnieniu zbrodni — rzekł Gorenflot do siebie — moja więc obecność w tem miejscu jest widocznem zrządzeniem Opatrzności, która niezasłużenie odmawia mi śniadania.
Gdy orszak przejechał, nieznajomy wrócił do domu.
— Wybornie — rzekł Gorenflot. — Kto czatuje, nie lubi ażeby go widziano; posiadam tajemnicę, za którą muszą mi zapłacić; trzeba tylko cenę ustanowić.
Bez straty czasu skierował się ku domowi; zbliżając się przypominał sobie rycerską postać niezna-