Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/17

Ta strona została przepisana.

— Tak jest, widziałem księcia.
— W jakiem usposobieniu go znalazłeś?...
— Książę wątpi.
— O czem?
— O pani śmierci...
— A któż mu o niej mówił?
— Ja upewniałem go o tem...
— Gdzież jest teraz książę?
— Wczoraj wieczorem wrócił do Paryża.
— Dlaczego tak śpiesznie?...
— Któż pozostaje chętnie na miejscu, gdzie z jego przyczyny zginęła piękna kobieta?...
— Czyś go pan widział po powrocie?
— Właśnie wracam od niego.
— Czy mówił o mnie?...
— Nie dałem mu na to czasu.
— A więc o czem pan mówiłeś?
— O przyrzeczeniu, jakie mi uczynił.
— O jakiem?...
— Przyrzekł mię mianować wielkim łowczym.
— Tak — rzekłam ze smutnym uśmiechem, — przypominam sobie śmierć mojej biednej Dafny, pan jesteś strasznym myśliwym i jako taki, masz prawo do tej godności.
— Właśnie nie jako myśliwy mam ją otrzymać, ale jako wierny sługa księcia; nie dlatego, żem na to zasłużył, ale dlatego, że książę nie chce się okazać niewdzięcznym wobec mnie.
We wszystkich odpowiedziach widać było jakąś złośliwą intencję.
Milczałam więc przez chwilę.
— Czy wolno mi pisać do ojca? — zapytałam.
— Zapewne; ale pomyśl pani, że listy mogą być przejęt.
— A czy mogę wychodzić?...