Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/39

Ta strona została przepisana.

Przybywszy na plac Chatelet, Chicot zanucił piosnkę.
Śpiewał on kantyczki, albo deklamował satyryczne wiersze, stosownie do okoliczności i humoru.
Kapelan, który jak wiemy, rozmawiał z Mironem, odwrócił się i zmarszczył brwi,.
— Chicot, mój drogi — mówił król — bądź ostrożny, szarp sobie moich, ale daj pokój sługom bożym.
— Dziękuję za ostrzeżenie — odrzekł Chicot — nie uważałem, że nasz zacny kapelan rozmawia z doktorem, który dzisiaj trzeciego pacjenta na tamten świat wyprawił; kiedy tak, to nową zaśpiewam piosnkę.
— Na jaką nutę? — zapytał król.
— Na tę samą — i zaczął beczeć na całe gardło.
Nasz pan choć winien miljony.
— Więcej — rzekł król — twój poeta nie dobrze wie o wszystkiem.
Chicot znowu śpiewał:

Nasz pan choć winien miljony
Niechaj się nie trwoży o to;
Zsypie się srebro i złoto,
Kiedy każdy ulubiony
Rady mu swojej udzieli.

— Wybornie — rzekł Quelus, nawijając jedwabne czółenko — piękny masz głos Chicocie; dalej, drugą zwrotkę, mój przyjacielu.
— Walezjuszu — rzekł Chicot, nie odpowiadając Quelusowi — zakaż im nazywać mię przyjacielem, bo mię to obraża.