Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/58

Ta strona została przepisana.

— Nie, mój przyjacielu, ale ta przeklęta mowa zupełnie mię osłabia, od trzech dni nad nią myślę.
— Będzie zapewne długa?
— Spodziewam się.
— Powiedz z niej cokolwiek, nim podadzą jajecznicę.
— Cóż u licha! mam mieć mowę przy jedzeniu, gdzieżeś widział coś podobnego?
— A! dla Boga, u króla codziennie przy stole rozprawiają.
— Ciekawym o czem?... — zapytał Gorenflot.
— O cnocie.
— Takie to muszą być i mowy.
— Dobre, wcale dobre.
Gorenflot zaczął nucić piosnkę stosowną do okoliczności, której gdy trzy zwrotki odśpiewał, Chicot zawołał:
— Brawo! brawo! — a potem dodał cicho — skoro się wyśpiewa, to będzie i gadał.
W tej chwili wszedł pan Bonhommet, niosąc w jednej ręce jajecznicę, a w drugiej dwie butelki.
— Dawaj! dawaj! — zawołał zakonnik, któremu oczy zaiskrzyły się, a otwarta gęba odsłoniła trzydzieści dwa zęby.
— Ale mój przyjacielu — rzekł Chicot — zdaje mi się, że masz mieć mowę.
— Mowa jest tutaj — odrzekł, uderzając się w czoło, któremu policzki już w części rumieńca udzieliły.
— O wpół do dziesiątej — mówił Chicot.
— Skłamałem; „omnis homo mendax confiteor“.
— A o której naprawdę?...
— O dziesiątej.
— O dziesiątej?.. Sądziłem, że o dziewiątej zamykają klauzulę.
— Niech sobie zamykają — odrzekł Gorenflot,