Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/63

Ta strona została przepisana.

stkie ówczesne, miała kryptę, czyli kaplicę podziemną.
Trzy tylko lampy oświetlały świątynie, jedna była zawieszona w pośrodku chóru, dwie inne, w równej odległości pośród nawy.
Słabe to światło, nadawało jakąś majestatyczność gmachowi.
Chicot musiał naprzód przyzwyczaić oczy do ciemności, następnie, przeliczył mnichów.
Było ich stu dwudziestu w nawie, dwunastu w chórze, razem stu trzydziestu dwóch.
Chicot widział z radością, że nie on ostatni połączył się z braćmi „Ligi“.
Po nim weszło jeszcze trzech mnichów w szarych sukniach.
Mały mniszek, zapewne jak sierota wychowany przez zakon, obszedł kaplicę, aby się przekonać, czy każdy jest na swojem stanowisku.
Po skończonym przeglądzie, porozmawiał z trzema przybyłymi na ostatku.
— Jest nas stu trzydziestu sześciu — rzekł jeden mnich głosem mocnym — to liczba parzysta.
Natychmiast podniosło się stu dwudziestu mnichów, klęczących w nawie, i zajęli miejsca w stalach.
Zaraz potem dało się słyszeć skrzypienie wrzeciądzy; drzwi zamknięto.
Chicotowi serce mocno bić poczęło i aby nieco przyjść do siebie, usiadł w cieniu pod amboną, skąd dokładnie mógł widzieć owych trzech mnichów, na ostatku przybyłych.
Podano im krzesła, jakby trzem sędziom.
Gdy szmer ucichł, mały dzwonek odezwał się po trzykroć.