Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/95

Ta strona została przepisana.

— Niestety!... — mówił Mikołaj Dawid — wielkie mam serce, to prawda, ale niskiego jestem rodu. Gdybym był chociaż szlachcicem!
— Ciszejbyś był, rozbójniku — mruknął Chicot.
— Szkoda — mówił kardynał — zatem to poselstwo musimy poruczyć Piotrowi de Gondy.
— Pozwól bracie — odezwała się księżna — Gondy ma dowcip, to pewna, ale trzeba liczyć na ich dumę, którą nasycić może zarówno Henryk, jak książęta de Guise.
— Ludwiku, nasza siostra ma słuszność, zabrał głos książę Mayenne; równie jak Piotrowi Gondy, możemy zaufać Dawidowi, który nam jest przychylny i z którym w razie zdrady możemy sobie poradzić.
Ta szczerość rzucona w twarz adwokatowi, szczególny wpływ na niego wywarła; z przestrachu zaczął się śmiać konwulsyjnie.
— Mój brat Karol żartuje — rzekł Henryk de Guise do blednącego adwokata — o twojej zaś wierności nikt z nas nie powątpiewa, nie w jednej sprawie dałeś już jej dowody.
— A osobliwie w mojej — pomyślał Chicot, pokazując pięści nieprzyjaciołom.
— Bądź spokojny Karolu i ty Katarzyno, pomyślałem zawczasu o wszystkiem. Piotr de Gondy zawiezie genealogję do Rzymu, ale pomięszaną z innemi papieram i tak, że nie będzie wiedział, co wiezie. Papież zatwierdzi albo odrzuci, a Gondy o niczem wiedzieć nie będzie i powróci do Francji, przywożąc ją potwierdzoną, lub odrzuconą. Ty Mikołaju Dawidzie, wyjedziesz jednocześnie z nim i będziesz go czekał w Chalons, Lyonie, albo Avignonie, sosownie do tego, jak cię zawiadomimy. Tak więc, ty tylko będziesz wiedział o naszych zamiarach i ty sam możesz się szczycić naszem zaufaniem.