Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/108

Ta strona została przepisana.

— On was powiesił? Zdaje mi się, że to raczej wy jemu wyświadczyliście tę smutną przysługę!
— Tak, istotnie, i zdawało mi się, żem go na amen powiesił. Widocznie jednak omyliłem się; dlaczego jednak nie skorzystał on z chwili, gdym dyndał na stryczku, by się uratować? Podszedłem do trupa i dotknąłem go; był zimny i sztywny.
— No, dlatego, że jest martwy! — odparłem.
— Martwy! — powtórzył kat z niedowierzaniem — martwy! ach, do djabła, to kiepsko! ratujmy się, księże dobrodzieju, ratujmy się!
Powstał
— Nie, doprawdy — rzekł — lepiej chyba zostanę, bo jeszcze gotów powstać i gonić za mną. Tu zaś przynajmniej ksiądz, jako duchowna osoba, obroni mnie.
— Mój przyjacielu! — rzekłem, bacznie patrząc na kata, — coś musi w tem być. Pytaliście mnie, właśnie, co tu robię, a teraz ja pytam: co wy tutaj robicie?
— Ach, doprawdy, księże dobrodzieju, muszę wam chyba wszystko wyznać, na świętej spowiedzi, albo jak!.. — Hm, powiem to wam kiedy indziej. Ale co to? słyszycie?
Cofnął się wstecz.
— Co takiego?
— Czy on się nie rusza?
— Nie, bądźcie spokojni, ten nieszczęśliwy istotnie nie żyje.
— O, nie żyje — istotnie? nie żyje?! — Ale mniejsza z tem, powiem wam. dlaczego tu przyszedłem, a jeśli skłamię, to niech on mnie skarżę!...
— Mówcie!
— Muszę, księdzu powiedzieć, że łotrzyk ten nie chciał ani słyszeć o wyspowiadaniu się, tylko od cza-