Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/134

Ta strona została przepisana.

matka, pominąwszy miłość do Kostakiego, jest dobra i szlachetna. Zobaczy ją pani wkrótce i uzyska w niej obronę przed dzikiemi namiętnościami Kostakiego. Oddaj się pod jej opiekę, jesteś piękna — ona będzie pani życzliwa. Zresztą — (tu popatrzy! na mnie z nieopisanym wyrazem) — któżby mógł spojrzeć na panią i nie pokochać jej? Chodźmy teraz do sali jadalnej, gdzie matka nas oczekuje; proszę nie okazywać nieufności lub zakłopotania i mówić po polsku; nikt tu nie rozumie tej mowy, ja więc będę tłómaczył pani słowa matce. Proszę być spokojną, powiem tylko to, co będzie potrzeba. Przedewszystkiem ani słowa o moich zwierzeniach; tam nikt nie podejrzewa, iż się porozumiewamy. Nie zna pani jeszcze chytrości i obłudy nawet najlepszego z naszych. Chodźmy.
Zeszłam za nim po schodach, oświeconych pochodniami, tkwiącemi w żelaznych, w murze osadzonych, rękach.
Nadzwyczajnie to oś wie tlenie urządzono widocznie na moje przyjęcie.
Weszliśmy do sali jadalnej.
Gdy Gregoriska, otwarłszy drzwi, wyrzekł po mołdawsku słowo: — Cudzoziemka! — wyszła naprzeciw nas jakaś wysoka matrona.
Była to księżna Brankowan.
U jej boku stał Kostaki, wspaniale i poważnie wyglądając w węgierskim stroju; mimo to wydał mi się bardziej jeszcze odpychający.
Pozdrowił mię niezgrabnie, mówiąc po mołdawsku kilka dla mnie niezrozumiałych słów.
— Możesz mówić po francusku, bracie — rzekł Gregoriska — pani jest Polką i rozumie ten język.
Teraz przemówił Kostaki parę słów francuskich, które były dla mnie tak samo niezrozumiale, jak i mołdawskie. Matka przerwała mu niecierpliwym