Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/153

Ta strona została przepisana.

— Widoku mego pozbawiono cię, Gregorisko — lecz nie mej miłości. — Ach, będę cię zawsze kochała i to tylko ból mi sprawia, że teraz miłość ta będzie przestępstwem.
— A więc mogę się spodziewać, iż będziesz się modliła za mnie, Jadwigo?
— O tak, tylko że i modlić się już nie będę mogła długo — odparłam ze słabym uśmiechem.
— Co to ma znaczyć? Istotnie ta bladość....
— To znaczy... iż Bóg ulitował się nademną i wzywa mię do Siebie!...
Gregoniska zbliżył się do mnie i ujął za rękę, — poczem, wpatrując się we mnie uważnie, zapytał:
— Ta bladość nie jest naturalna! skąd ona pochodzi, Jadwigo? mów!
— Jeśli ci powiem, Gregorisko, będziesz mnie uważał za szaloną.
— Nie, nie, Jadwigo, mów, zaklinam cię; znajdujemy się w kraju, niepodobnym do innych, i wśród rodziny, która też do innych niepodobna. Mów, wyjaw wszystko, błagam Cię!
Opowiedziałam mu wszystko: owo zamroczenie zmysłów, pojawiające się w godzinę, w której umarł Kostaki, — drżenie i lęk, lodowate zimno, osuwanie się na łóżko, ów odgłos zbliżających się kroków, domniemane otwierania drzwi i wreszcie ten kłujący ból oraz następującą po wszystkiem coraz większą bladość i osłabienie.
Sądziłam, iż moje opowiadanie wyda się Gregorisce początkiem obłąkania i kończyłam te słowa z pewnem zmieszaniem; przeciwnie jednak, spostrzegłam, iż słucha mię z rosnącem zainteresowaniem.
Gdy skończyłam — rozważał chwile w milczeniu.
— A więc, — zapytał, — zasypiasz każdego wieczora o trzy kwadranse na dziewiątą?