Strona:PL Dumas - Policzek Szarlotty Korday.pdf/47

Ta strona została przepisana.

— Możesz sprawdzić. Jest dziś posiedzenie u Kordelierów; chodźmy tam.
— Chodźmy! — odparł sierżant, — Obywatele sankiuloci, naprzód, marsz!
Klub zgromadzał się w starym klasztorze Kordelierów (Franciszkanów), przy ulicy Observance; za chwilę byliśmy na miejscu. Przyszedłszy do bramy, wyrwałem kartkę z notatnika, napisałem kilka słów ołówkiem i wręczyłem sierżantowi z prośba, aby ją zaniósł Dantonowi, podczas gdy my pozostaniemy pod opieką kaprala i reszty patrolu. Sierżant wszedł do klubu i za chwilę powrócił z Dantonem, który na Widok mój, zawołał:
— Jakto? Ciebie aresztowali? Ciebie, mojego przyjaciela, ciebie, przyjaciela Kamila? Ciebie, jednego z najlepszych republikanów, jacy istnieją.
— Ależ idź do djabła, obywatelu sierżancie, — dodał, zwracając się do przywódcy sankiulotów, — ręczę ci za niego! Wystarcza ci to?
— Ręczysz za niego, dobrze! Ale czy zaręczysz także za nią? — zapytał uparty sierżant.
— Za nią? — o kim mówisz?
— No o tej kobiecie!
— Za niego, za nią i za wszystkich z jego otoczenia! Czy jesteś zadowolony?
— Tak, jestem zadowolony! — odparł sierżant, — zwłaszcza, że ciebie widzę.
— O, darmo tę przyjemność możesz mieć! Napatrz się na mnie, dopóki tu stoję.
— Dzięki. Broń dalej interesów ludu, tak, jak dotąd, i bądź pewien, że lud ci się odwdzięczy!
— Tak, jestem tego pewien! — odparł Danton.
— Niech ci uścisnę dłoń!
— Dlaczego nie!
I Danton podał mu prawicę.
— Niech żyje Danton! — ryknął sierżant.
— Niech żyje Danton! — zawtórowali sankiuloci.