Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/142

Ta strona została przepisana.

— Powołasz się pan wtedy na moje świadectwo. Ale! czy pańscy pisarze zgodzą się zostać żołnierzami?
— Bardzo będą z tego zadowoleni.
— Jesteś pan tego pewnym?
— O! tak! Jednakowoż lepiej będzie nie wspominać im...
— O zaszczycie, który ich czeka?
— Byłoby to najrozsądniej.
— Jakież więc uczynić?
— Bardzo prosto! Odeślę ich do pańskiego przyjaciela...
— Jakże się on nazywa?
— Kapitan Cauvignac.
— Odeślę ich pańskiemu przyjacielowi kapitanowi Cauvignac, pod jakimkolwiek pozorem. Lepiejby jednak było wysłać ich za miasto, by uniknąć hałasów.
— Na wielki trakt z Orleanu do Tours.
— Do pierwszej oberży.
— Dobrze; tam przy stole znajdą kapitana Cauvignaca; ten ofiaruje im po szklance wina, oni przyjmą; on zaprojektuje wypić zdrowie króla, oni piją z zapałem... i już są żołnierzami.
— Doskonale, teraz możesz ich pan przywołać.
Prokurator przywołał dwóch pisarzy.
Fricotin był to gruby, żywy człowieczek, cztery stóp wysokości zaledwie mający.
Chalumeau zaś był przeszło na pięć stóp wysoki, cienki jak szparag, a czerwony jak marchew.
— Panowie — rzekł do nich Cauvignac — prokurator wasz daje wam sekretne i ważne polecenie; jutro rano udacie się do pierwszej oberży znajdującej się na trakcie z Orleanu do Blois, celem odebrania papierów, odnoszących się do procesu kapitana Cauvignaca z księciem de Larochefoucault. Za spełnienie tego polecenia, pan Rabodin da każdemu z was w nagrodę, po dwadzieścia pięć liwrów.
Dowierzający Fricotin oniemiał z radości.
Chalumeau, więcej już podejrzliwego charakteru, rzucił okiem na prokuratora i Cauvignaca, z wyrazem zwątpienia.
— Lecz — powiedział żywo Rabodin — poczekajcie, poczekajcie, jeszczem nie obiecał tych pięćdziesięciu liwrów.
— Sumę tę — mówił dalej Cauvignac — pan Rabodin