Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/151

Ta strona została przepisana.

mój miody przyjacielu, nazywaj się, ubieraj, jak chcesz; mów jakim ci się podoba głosem, zawsze jednak będziesz wicehrabią de Cambes!
— De Cambes! — zawoła! młody podróżny.
— A! uderza cię pani to nazwisko! miałażbyś go znać?
— Jest to młodzieniec, dziecko prawie?
— Siedemnaście, ośmnaście najwięcej lat mieć mogący.
— Blond włosy?
— Tak.
— Z wielkiemi błękitnemi oczyma?
— Tak.
— Jestże on tutaj?
— Jest.
— I mówisz pan, że...
— Przebrany jest za kobietę, jak ty, pani, za mężczyznę.
— Poco on tu przyjechał? — zapytał młody podróżny z gwałtownością i pomieszaniem, które zaczęły być coraz widoczniejsze, w miarę, jak Cauvignac machał rękami i mówić przestawał.
— Utrzymuje on — rzekł Cauvignac, wymawiając z przyciskiem każdy wyraz — że jakiś przyjaciel tu wyznaczył mu schadzkę.
— Przyjaciel?
— Tak.
— Szlachcic?
— Zapewne.
— Baron?
— Być może.
— A jakże się nazywa?
Cauvignac zamyślił się; w głowie jego po raz pierwszy zabłysła jakaś myśl szczęśliwa, która w nim widoczną zmianę zrządziła.
— O!... — pomyślał — wybornie można ich schwytać w sidła.
— A jakże się on nazywa? — powtórzył młody podróżny.
— Zaraz — odrzekł Cauvignac — zaraz... nazwisko jego kończy się na „olles“.
— Canolles!... — zawołał podróżny i usta jego śmiertelną okryły się bladością, a wtedy czarna maska, strasznie odbijała od matowej bladości twarzy.
— Aha! tak, Canolles — powtórzył Cauvignac, śledząc