Wiesz, Panie, iżem zbiegał swiat szeroki,
Szukając jednej prawdy człowiekowi,
Śród tęcz chodziłem skalnych — przez obłoki,
I rzekłem: »Wola ich nie zastanowi,
Człowiek nie wyrwie piorunu z chmurzycy, 5
Lecących niby stadami srebrnemi,
Gwiazd nie zatrzyma — ani z błyskawicy
Miecza ukuje, chcąc być panem ziemi« ...
I byłem jeszcze tam, gdzie Ateńczyki
W lasach oliwnych gwarzyli poważnie, 10
Duchem być sądząc wodę lub płomyki,
A prawdą: przeciw nędzom stać odważnie.
Więc i tam, Panie! pod temi niebiosy
Turkusowemi, kiedym słuchał blady,
Leciały do mnie różne prawdy głosy, 15
Jak echa od harf umarłej Hellady.
A jednak smętny odszedłem od echa
Partenońskiego, gdzie marmur różany
I gładki — wiecznie z nieba się uśmiecha,
Jak Wenus w srebrne wracająca piany, 20
Skąd była wyszła kwiatem. — I tak, Boże!
Słuchałem znowu lecących bocianów,