Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/209

Ta strona została przepisana.

       30 Każdy z domu wychodząc trzymał świécę jasną,
Półowa już pogasła, inne teraz gasną,
Patrz! jedna jeszcze miga — i ta wkrótce zgaśnie;
Na chwilę mu ciemnego grobu nie oświécą,
I pamięć ich zagasa z tą gasnącą świécą.
       35 Śpij Rizzio, wszyscy, wszyscy ciebie zapomnieli!
Czyż nie dosyć? zmówili wieczne odpocznienie.

MARJA.

Słuchaj! słuchaj! kobiéta na cóż się ośmieli?
Patrz Botwelu! ten obraz wiszący na ścienie,
Jak w nim dobrze trafiona blada twarz Henryka.
       40 Ściga za mną oczyma... Nie zniosę téj twarzy!
Patrz! za mną się obraca, wzrokiem mię przenika.
O! ten wzrok! nie jest dziełem ludzi i malarzy,
Na obraz szatan przeniósł, myśl moją, sumnienie,
I serce moje dręczy boleścią okrutną.

BOTWEL.

       45 Cha! cha! więc ci niemiłe Darnleja spojrzenie?
Można obraz zasłonić?

MARJA.

Nie — rozedrzyj płótno!
Rozedrzyj je sztyletem — na co te obrazy?
Ja go mam w sercu.

BOTWEL.

Pani! spełnię twe roskazy,
Czy będziesz spokojniejszą?

MARJA, niecierpliwie.

Spełnisz moje chęci?
Co wyrzekłeś?...

BOTWEL.

       50 Tak, zniszczę ten obraz Darnleja.

MARJA, z przytłumionym westchnieniem.

Obraz!...

BOTWEL.

Tak chciałaś?