Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/351

Ta strona została uwierzytelniona.

Nad głową mu odmykał gałęziste bramy,
Skąd w ciemne myśli nieba spadały błękity.

       260 Po trzech latach, ów drugi młodzieniec powrócił,
Biegły wschodnich narodów tłómaczyć się mową.
W otwarte dziecka ręce z roskoszą się rzucił
I rzekł „odjeżdżam na wschód, w krainę palmową”
A potém umilkł nagle. O jakże odmienny
       265 Od marzącego dziecka — pobladł — jego oczy
Obłąkane jak dawniéj, lecz wzrok miały senny,
Widać że myśl co niegdyś żywiła, dziś tłoczy,
I wbija go do ziemi — Jakaś tajemnica
Niedocieczona spała w rysach martwych lica.
       270 Mało mówił — i tylko raz, wśród dzikich sosen
Wykrzyknął z obłąkaniem: „Ginę marzeń zdradą!
Wysyłają mię w kraje bez zim i bez wiosen.
Chcą mię zabić!” — a potém uśmiechnął się blado,
I resztę zamknął w serca głębokim tajniku.
       275 Potém wziąwszy uściski matki, druhów, bratnie,
Odjechał — i w drugiego dziecka imionniku,
Zapisał pożegnania wyrazy ostatnie.
„Po długich latach, gdy wiek sił ukróci,
Gdy będziesz myślą w złotéj przeszłości się stawił,
       280 Wspomnij na przyjaciela, który cię zostawił,
Jak przeszłość zniknął, jak przeszłość nie wróci.”

Wkrótce potém... pamiętam... o xiężyca wschodzie,
Drugie dziécie wśród ciemnéj, dębowéj ulicy,
Siedziało pochylone przy stopach dziewicy.
       285 Z drzew opadały liście, i w całym ogrodzie
Zaledwo kilka kwiatów szronami srebrzystych;
Na niebie ledwo kilka gwiazd zabłysło mglistych,
Xiężyc płynął samotny, las szumiał daleki.
Tego wieczora dziécie ustami drżącemi
       290 Anioła snów dziecinnych żegnało na wieki;
A potém bladą twarzą upadło do ziemi,
Jak zabite słowami, dumnym wstydem drżące.
Bo dziecko miało dumę wielkiego człowieka
Przeczuciem nakarmioną. Wtenczas lat tysiące,
       295 Wtenczas mu w oczach przyszłość stanęła daleka,