Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/392

Ta strona została przepisana.

Rzekli umarli,
Weź z naszych grobów płomyk błękitny,
I mścij się za nas... Duch grobów wziąłem
I lecę mściwy,
Bo lud nieżywy
Nazwał mię zemsty aniołem.

Skonały dzikie dwóch aniołów pienia.
Lambro je we snach gorączkowych składał.
Hymn ostatniego tak rymami spadał,
Jak gdyby w piersi marzeń brakło tchnienia.
Wstał — chciał się zbudzić — lecz padł na dywany,
Usta mu tylko drżały blade, sine,
Jakby chciał mówić — i wzrok obłąkany
Przebiegał marzeń zamgloną krainę.
A jego twarzy powleczonéj w bieli,
Nawet szatani marzeń się przelękną.
I rzekł: „O Duchy! — o, ciemni anieli!
Wyście mi zemstę malowali piękną,
Jak najpiękniejszą ze wschodnich Odalisk;
Bo w mojém sercu miłość zapaliła.
Choć sny wygasną — ona będzie żyła,
Dla niéj utworzę, pośród myśli zwalisk,
Krainę czucia, brylantowy Eden...
I nie sam będę... choć klasztorna krata
Już mię na wieki rozdzieliła z Idą...
Szalona zemsta!... burzę świat sam jeden,
Mamże być znowu piekieł Danaidą
I krew lać wiecznie do téj czary świata,
Co się krwią nigdy napełnić nie może. —
Czyż się bezemnie sam nie zemścisz Boże!
To są anieli twoi.. ci... przedemną,
Przynieśli na świat myśl wielką i ciemną,
Całą na czołach ogniem wypisaną,
Ale nie mogę wyłamać z niéj słowa...
Słuchajcie ludy... mścić się nie za rano...
Nie — dziś nie mogę, dziś mi cięży głowa...
Jutro — dziś w marzeń upływam potopie...
Jutro. — Lecz dzisiaj sennym wydrę cudom
Myśl wielką... potém tę myśl zmartwychwstania,