Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/133

Ta strona została przepisana.
SCENA DZIEWIĄTA.
AMELJA, MAZEPA.
MAZEPA (na stronie.)

Udało mi się żadnéj ręki nie uchwycić
I zostać z nią sam na sam... Piękności cudowna!
Owiała mię przy tobie trwoga nie wymowna,
Jak w miejscu świętém.

AMELJA (do siebie.)

Tak mi coś na sercu smutno!

MAZEPA (na stronie.)

       5 Niespokojnością jestem dręczony okrutną.
Jak tu zacząć —

(do Amelii.)

Czy wolno Panią prosić w tany?

AMELJA.

Niech Pan wybaczy.

MAZEPA.

Więc nie?

AMELJA.

Nie.

MAZEPA.

Głosek twój śklanny
Wyuczył się harmonii od leśnych słowików;
Oczy twoje z błękitów całe i z promyków,
       10 Od gwiazd się nauczyły być tak błękitnemi,
I tak zawsze, tak prosto zlatywać ku ziemi,
Pozwól mi głos usłyszéć, i zobaczyć oczy,
Bo pomyślę żeś gniewna — Ty drżysz? — Nikt nie wkroczy,
Wszyscy za królem ciągną po zamku — My sami. —
       15 O! to kraj dziwny! tu są niebianek ustami
Róże zamknięte, nie chcą otworzyć się całe...
Widzę na ustach uśmiech... Muszę oczy śmiałe
Odwrócić, bo mię twoich brwi mignienie zgubi.