Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

rem dębowem łożu, przysłoniętem pąsowemi bawełnianemi draperjami.
O świcie zbudziła się Jakóbka, pozostała jednak jeszcze czas jakiś w pozycji leżącej, wyciągnięta nawznak, gdy obok niej Hourdequin chrapał w najlepsze. W podniecającem cieple łóżka czarne jej oczy błądziły rozmarzone, lekki dreszczyk przebiegł po nagiem, szczupłem jej dziewczęcem ciele. Ociągała się przez chwilę, poczem, nagle zdecydowana, przeskoczyła ostrożnie przez leżącego, uniósłszy w górę nocną koszulę, tak lekka i zwinna, że wcale nie poczuł jej dotknięcia. Cicho, bez szmeru, rękami rozgorączkowanemi nagłą żądzą, zarzuciła na siebie spódnicę. W ruchu tym potrąciła nieostrożnie krzesło i mężczyzna, zbudzony stukiem, otworzył oczy.
— Co to, ubierasz się?... Dokąd idziesz?
— Boję się o chleb, idę zajrzeć!
Hourdequin zasnął na nowo, mamrocząc coś, nieco zdziwiony wymówką, zaniepokojony mimo sennego odurzenia. Ostry, przeszywający, niby ukłócie szpilki, cień podejrzenia zbudził go nagle. Nie widząc Jakóbki przy sobie, oszołomiony jeszcze, wiódł sennym wzrokiem po służbowym pokoiku, gdzie stały jego ranne pantofle, leżała jego brzytwa i jego fajka. — Znów pewnie zawróciła sobie hultajka głowę jakim parobkiem! — Parę minut trwało, zanim zdolny był skupić myśli i odtworzyć w pamięci całe swoje położenie.
Ojciec jego, Izydor Hourdequin, był potomkiem starego rodu chłopskiego z Cloyes, który w szesnastem stuleciu wydelikacił się i wzniósł do burżuazji. Wszyscy Hourdequinowie piastowali urzędy w żupach solnych: jeden był urzędnikiem, sprawującym sądy w magazynie solnym w Chartres, drugi — kontrolerem w Chateaudun; Izydor, którego rodzice wcześnie odumarli, był już posiadaczem gotówki, wynoszącej około sześćdziesięciu tysięcy franków, kie-