Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

odjeżdżać, jedne za drugiemi. Na dziedzińcach zajazdów zaprzęgano bryczki i wozy, odwiązywano lejce koni, umocowanych u żelaznych pierścieni wbitych w słupy na trotuarach. Ku wszystkim gościńcom, ze wszystkich stron, mknęły koła; niebieskie bluzy nadymały się na wietrze przy wstrząśnieniach na nierównym bruku.
Lengaigne odjechał truchcikiem swoją lichą, czarną szkapiną, wykorzystawszy pobyt w miasteczku, aby kupić kozę. Macqueron z córką swoją, Bertą, zatrzymali się jeszcze w sklepach. Matka Frimat wracała piechotą, objuczona tak samo, jak w tamtą stronę, bowiem kosze swoje napełniła zebranym na drodze gnojem. W aptece na ulicy Wielkiej stała śród złoceń sklepowych zbiedzona, zmordowana Palmira, czekając na lekarstwo, które zrobić miano dla jej brata, chorego już od tygodnia; nowe jakieś świństwo, które pochłonie dwadzieścia susów z zarobionych z takim wysiłkiem czterdziestu. Obie córki starego Muchy wraz ze swoją kompanją przyspieszyły kroku na widok Kozłowego brata, pijanego jak bela, zajmującego chwiejnym swoim krokiem cały środek ulicy. Ludzie gadali, że tego dnia pożyczył trochę pieniędzy na hipotekę ostatniego kawałka ziemi. Śmiał się nieprzytomnie, rad że srebrne pięciofrankówki pobrzękują mu w przepaścistych kieszeniach.
Zbliżano się do oberży pod Dobrym Rolnikiem. Po drodze Kozioł zaproponował wesoło:
— Jakto, wracacie już?... Słuchaj, Lizko, możebyś tak została z twoją siostrą? Podjedlibyśmy sobie kapkę.
Zdziwiona tą propozycją, odwróciła się do Jana. Widząc to, Kozioł, pospieszył dodać:
— Niech i Jan z nami zostanie. Zrobi mi tem przyjemność. Róża i Fanny spojrzały wzajem po sobie. Chłopak ma niewątpliwie coś na myśli. Z twarzy jego nie można było nigdy nic wyczytać. W każdym razie nie należy stawiać mu przeszkód.