Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze robisz, że przychodzisz wreszcie płacić nam, bo, jak ta świeca tutaj pali się na stole, posłałbym ci jutro komornika.
— Tak, gadała mi coś o tem Flądra — jęknął pokornie syn, przezywany Chrystusem — i właśnie dlatego przyszedłem, bo przecież, prawda? niechcielibyście mojej śmierci?... Płacić? Boże drogi! ale czem? kiedy nie ma się nawet chleba poddostatkiem?... Wyprzedałem się ze wszystkiego; prawdziwie, nie łżę, możecie przyjść sami zobaczyć, jeżeli myślicie, że kłamię. Nie mam już nic zgoła, ani pościeli, ani stołka... A, na dodatek, chory jestem... — Przerwał mu śmiech obecnych, wyrażających nim swoje powątpiewanie o prawdzie jego słów. On jednak mówił dalej, jak gdyby nie słysząc tego śmiechu:
— Może się tak nie wydaje, ale muszę mieć coś na wnętrzu. Kaszlę i czuję, że źle jest ze mną... Żebym chociaż mógł mieć mocne rosoły! Ale jak się niema co do gęby włożyć, trzeba zdychać — prawda? nic na to nie poradzi... Zapłaciłbym wam, jak Bóg na niebie, żebym miał. Gadajcie, gdzie ich szukać, tych pieniędzy, żebym i wam mógł oddać i sam dla siebie coś przystawić na komin. Już ze dwa tygodnie, jak nie widziałem na oczy kawałka mięsa.
Matka zaczynała się już wzruszać, ale ojciec w coraz większy wpadał gniew.
— Przepiłeś wszystko, wałkoniu jeden, nicponiu! Dobrze ci tak teraz! Takie piękne grunta! były w rodzie naszym tyle już czasu, a ty zastawiłeś je, przechlałeś. Tak, tak, wiem coś o tem. Przez całe miesiące ty i twoja ladaco córka hulacie tylko... zdychajcie teraz! Nic mi do tego.
Syn nie wahał się już; uderzył w płacz.
— Gadacie nie jak ojciec rodzony, ale jak obcy... Cóż to? sumienia nie macie, żeby się własnego syna zarzekać?... Cała bieda, że takie mam miękkie serce... to moja zguba... Rozumiem, żebyście nie mieli pie-