Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/284

Ta strona została uwierzytelniona.

na końcu pola, w rodzaju małego wgłębienia, stojąca jeszcze na pniu pszenica znaczyła się brunatną smugą.
— I cóż, Palmiro, zrobisz to samo, co my? — zawołał.
Stała o pięćdziesiąt kroków i odpowiedziała głosem zgaszonym, zaledwie dosłyszalnym z tej odległości:
— Nie, nie, nie mam czasu.
Ona jedna już tylko pracowała na całym rozpłomienionym obszarze pól. Jeśli nie przyniesie wieczorem trzydziestu susów, brat jej zbije ją; nietylko bowiem mordował ją swoją żądzą dzikiej bestji, ale wyciągał z niej wszystko, co zarobiła, aby upić się wódką. Chude jej ciało, suche jak deska, bez wszelkich wypukłości, ani na pośladkach, ani na piersi, trzeszczało, gotowe pęknąć przy każdem nowem dźwignięciu i wiązaniu snopka. Z twarzą barwy popiołu, wyjedzoną jak stara, wytarta moneta, tak, że mając trzydzieści pięć lat, wyglądała na sześćdziesiąt, pozwalała prażącemu słońcu wypijać z niej resztki życia, zapamiętała w rozpaczliwym wysiłku, jak bydlę robocze, nieustające w pracy aż do zdechu.
Kozioł i Franusia ułożyli się jedno obok drugiego. Teraz, kiedy leżeli tak, nie ruszając się, z zamkniętemi oczami, pot wyraźnie parował z nich. Ogarnął ich wnet ciężki, ołowiany sen. Przespali godzinę i przez cały ten czas w nieruchomem, zgęszczonem powietrzu rozpalonego pieca wyparowany pot strumieniami spływał z ich członków. Kiedy wreszcie Franusia otworzyła oczy, zobaczyła Kozła, leżącego na boku i wpatrzonego w nią rozognionym wzrokiem. Przymknęła powieki, udając, że ponownie zasypia. Chociaż nic jej jeszcze nie powiedział, czuła, że, od czasu jak dorosła i stała się kobietą, coraz bardziej jej pożąda. Myśl ta wzburzała ją. Czyżby śmiał, świnia? Co noc słyszała go przecież, używającego, ile wlezie, z rodzoną jej siostrą. Nigdy jeszcze te rżące, jak