Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.

obwód również powiększył się nadmiernie. Nie widziano nigdy zwierzęcia z tak wielkim brzuchem, kulistym, jak beczka, osadzona na zwiotczałych, osłabłych nogach. Dziewięć miesięcy kończyło się akurat na Ś-go Fjakra, patrona ogrodników, bowiem Franusia nie zaniedbała zapisania daty zaprowadzenia krowy do byka. Na szczęście, Lizka, co do siebie nie była pewną dokładnie dnia. Dzieciak tak niespodzianie się znalazł, wbrew woli obojga, że nie mogła wiedzieć ściśle. Ale napewno przypadnie to mniej więcej około Ś-go Fjakra, może w przeddzień, może nazajutrz. I powtarzała, zrozpaczona:
— Żeby tylko Łaciata nie ocieliła się w tym samym czasie, kiedy i ja zlegnę!... Toby dopiero była awantura! Do djabła! tego by tylko brakowało!
Dogadzano teraz Łaciatej, która, będąc już od tak dawna w rodzinie, stała się jak gdyby jej członkiem. Kozłowie chronili się w mroźne dni przy niej, nie mając lepszego sposobu ogrzania się, niż ciepłe wyziewy jej łona. Ona sama okazywała też dużo przyjaźni, zwłaszcza dla Franusi. Lizała ją szorstkim swoim językiem aż do krwi, brała ostrożnie końcem zębów za spódnicę, żeby pociągnąć ją i zatrzymać przy sobie. Pielęgnowano też krowę starannie w miarę jak zbliżała się pora ocielenia, dawano ciepłe polewki, wyprowadzano ją z obory o odpowiednich porach, czuwano nad nią nieustannie. Nietylko wszakże dla tego, że ją kochano, ale że przedstawiała wartość pięćdziesięciu pistolów, że dawała mleko, masło, sery, słowem, że była źródłem majątku, który utraciłoby się wraz z jej utratą.
Od końca żniw upłynęło dwa tygodnie. Franusia prowadziła w dalszym ciągu między siostrą i szwagrem zwykły tryb życia, jak gdyby nic nie zaszło pomiędzy nią a Kozłem. On sam zdawał się zapominać o tem, a ona starała się nie myśleć o rzeczach, które mąciły jej spokój. Jan, spotkany i uprzedzony