Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/310

Ta strona została uwierzytelniona.

wydymając go tak gwałtownie, że głowa dziecka znów zaczęła wysuwać się i wsuwać, jak kula armatnia, gotowa wystrzelić w każdej chwili.
Śmiech jej wzmógł się jeszcze bardziej, kiedy weterynarz, położywszy cielę przed siebię, chciał otrzeć grzbietem ręki spływający mu z czoła pot. Przy tym ruchu uwalał się takim plackiem krowiego łajna, że wszyscy skręcili się ze śmiechu, a położnicę aż zatknęło i zaledwie przeszły jej przez gardło ostre krzyki, podobne do gdakania kury, znoszącej jajko.
— Umieram!... Ratunku!... Kończę!... Do djabła z tym kpiarzem przeklętym!... Zmusza mnie do śmiechu!... Pęknę z tego!... O, mój Boże!... mój Boże!... Pęknę!...
Ziejący otwór zaokrąglił się jeszcze bardziej, jakby pochłonąć miał klęczącą przed nim matkę Frimat, i nagle, niczem z armaty, wystrzeliło dziecko, całe czerwone, z obwisłemi, blademi kończynami. Słychać było tylko bulgotanie jak gdyby opróżnionej nagle z płynu olbrzymiej butli. W tej samej chwili maleństwo zamiauczało, a matka, wstrząśnięta jak sakwa skórzana, której powłoka, opada, śmiała się już do rozpuku. Z jednego końca śmiech, z drugiego krzyk. Kozioł walił się po udach, matka Bécu trzymała się za boki, Patoir wybuchał głośnemi kaskadami śmiechu, a nawet Franusia, której siostra w ostatnim spazmie bólu omal nie zmiażdżyła ręki w uścisku, dała nareszcie wolny upust powstrzymywanej siłą chęci śmiechu na widok tej otwartej nawy, w której mąż mógł pomieścić się cały, z głową i nogami.
— Córka! — oznajmiła matka Frimat.
— Nie! Nie! Nie chcę dziewczyny — broniła się Lizka — chcę chłopaka!
— No, to wpakuję ci ją napowrót, a jutro będziesz miała chłopaka!