Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/458

Ta strona została uwierzytelniona.

fontaine, rzucam wszystko i podaję się do dymisji! Cóż to? macie mnie za pajaca, co raz mówi: czarne, a zaraz potem: białe?... Gdyby te łotry republikańskie weszły do Tuilerji, pewien jestem, że bylibyście z nimi!
Oczy Macquerona rozpłomieniły się. Doczekał się wreszcie! Mer sam przypieczętował swój upadek. Samo to zobowiązanie się jego przed chwilą wystarczyłoby, przy jego niepopularności, żeby cała wieś głosowała przeciw panu de Chédeville’owi.
W tym momencie wszelako Hjacynt, który siedział w dalszym ciągu w kącie razem z przyjacielem swoim, Armatą, i o którego obecności wszyscy zapomnieli, roześmiał się tak głośno, że oczy wszystkich zwróciły się w jego stronę. Rozparty łokciami na stole, nie przestając śmiać się szyderczo, obrzucił wzrokiem zgromadzonych chłopów i cisnął im w twarz:
— Bydło bezmózgie! Bydło!
Na te słowa wszedł Kozioł. Bystrem swojem okiem dostrzegł odrazu Franusię w głębi sklepu i Jana, siedzącego pod ścianą i słuchającego rozmów w oczekiwaniu na swojego pana. Aha! dziewczyna jest tutaj ze swoim kochankiem! Rozprawi się odrazu z obojgiem!
— O, macie tu mojego brata, największe bydle ze wszystkich! — wrzasnął Hjacynt.
Rozległ się pomruk gniewu, wołano, że trzeba kopnąć gałgana w zadek i wysmyrgnąć go precz, gdy wtem wtrącił się Leroi, przezwany Armatą, i ochrypłym, przepitym głosem oberwańca z przedmieść paryskich, wydzierającego się na wszystkich masówkach socjalistycznych, ryknął:
— Stul gębę, mały! Nie tacy oni głupi, jak wyglądają... Posłuchajcie mnie wszyscy! Co powiedzielibyście, moi mili, żeby tak nalepić naprzeciwko merostwa afisz, na którym wypisane byłoby wielkiemi literami: „Rewolucyjna komuna Paryża”?! Nasam-