Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/496

Ta strona została uwierzytelniona.

trzech hektarów, pozostawiała mu jeden odcinek na prawo i jeden na lewo, co zmuszało go do ciągłego zawracania. Szwagrowie nie zamieniali z sobą nigdy słowa. Bodaj że tak było lepiej, gdyby bowiem wybuchnąć miała kiedykolwiek sprzeczka pomiędzy nimi, gotowi byliby pomordować się wzajem.
Jan zaczął wyładowywać nawóz ze swojej fury. Wlazłszy na nią, wyrzucał gnój widłami, tonąc w nim po pas, gdy na drodze ukazał się Hourdequin, robiący zwykły popołudniowy swój przegląd. Zachował on życzliwą pamięć o dawnym swoim parobku, zatrzymał się więc, aby trochę z nim pogadać. Postarzał się, twarz jego poorały ślady trosk, jakich dostarczał mu poddostatkiem zarówno folwark, jak inne jeszcze sprawy.
— Dlaczego nie próbowaliście fosfatów, Janie? — zapytał.
Nie czekając jednak na odpowiedź, mówił w dalszym ciągu, jak gdyby chcąc rozproszyć mówieniem smutne myśli. Gnojenie, sztuczne nawozy, na nich właśnie polega właściwe zadanie dobrej uprawy. On sam wypróbował wszystko, przechodził ten okres gorączki nawożenia, jaka ogarnia czasem rolników. Przeprowadzał wszelkie próby, jedną za drugą, używał trawy, liści, wytłoczyn winogron, makuchów rzepakowych, potem znów mielonych kości, pieczonego i roztartego mięsa, wysuszonej, sproszkowanej krwi, i martwiło go jedynie, że, nie mając w pobliżu rzeźni, nie mógł wypróbować krwi nieskrzepłej. W danym momencie używał opiłek z gościńców, rzęsy z rowów, popiołu i żużla z pieców, a zwłaszcza wyczeszek z wełny, których partję zakupił w jednej z fabryk sukna w Chateaudun. Trzymał się zasady, że wszystko, co wychodzi z ziemi, nadaje się do powrócenia do niej. Urządził obszerne doły do kompostu na tyłach folwarku i zrzucać kazał do nich nieczystości z całej okolicy, wszystko, bez wyboru, co zagarniała łopa-