Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/505

Ta strona została uwierzytelniona.

kiego żniwa za Karola X, kiedy to nie było już gdzie wciskać zboża, tyle go obrodziło.
— Ile tego! Ile tego!.. Aż śmiać się chce, że go tyle!.. A, do djabła! jak obrodziło, to obrodziło!..
I zdławiony jego śmiech brzmiał jak charczenie, w którego głębi utonęła gdzieś radość, nie widać jej bowiem było na nieruchomej jego twarzy.
— Jakieś dziecinne myśli chodzą mu po głowie — wzruszył Kozioł ramionami.
Zapadło milczenie, oboje spoglądali w zadumie na papiery.
— No więc cóż? — szepnęła Liza — trzeba je będzie odłożyć na miejsce, co?
Ale Kozioł potrząsnął energicznie głową na znak przeczenia.
— Tak, tak, trzeba to odłożyć... Będzie ich szukał, narobi wrzasku, ładniebyśmy wyglądali z tą naszą świńską familijką.
I znów po raz trzeci Liza przerwała mu, przerażona nagłym płaczem ojca. Była to rozpacz jakaś przeogromna, ból bezbrzeżny, łkanie, w którem zdawały się streszczać wszystkie nędze jego życia, wybuch szlochania, powstały niewiadomo dlaczego, powtarzał bowiem tylko głosem coraz bardziej zgłuszonym:
— Przepadło!... przepadło!... przepadło!...
— Wyobrażasz sobie, że zostawię te papiery staremu? Mącić już mu się przecie zaczyna we łbie?! Żeby je jeszcze kiedy porozdzierał, albo popalił!.. O, co to, to nie!.. Ani mi się śni!..
— Tak, to prawda, to święta prawaa — szepnęła.
— No, dosyć tego!.. Kładźmy się spać!.. Jeżeli upomni się, ja za wszystko odpowiem, to moja rzecz. A innym wara od tego!
Położyli się, przedtem jednak jeszcze wynaleźli oni zkolei kryjówkę, w której schowali papiery, pod płytą starej komody, co wydawało im się pewniej-