Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/514

Ta strona została uwierzytelniona.

Otrząsnął się jednak i zbudził nagle wysiłkiem energji. Co za sens wpadać odrazu w takie zgnębienie. Nikt nie pozwoli przecież zdychać na dworzu człowiekowi w jego wieku.
Odruchowo minął most i stanął przed wrotami Delhomme‘ów. Spostrzegłszy to, skręcił i obszedł dom od tyłu, w obawie, aby go nie zauważono. Na chwilę jednak zatrzymał się tutaj, przytknąwszy ucho do ściany obory, skąd dochodził go głos córki jego, Fanny, rozmawiającej z kimś, jak się zdawało. Miałżeby zamiar powrócić do niej? Nie umiałby tego powiedzieć; nogi same go tutaj zaniosły. Miał przed sobą całe wnętrze domu, jak gdyby się w niem znajdował: kuchnię na lewo, swoją izdebkę na piętrze, na końcu składu na siano. Wzruszenie podcinało pod nim nogi; byłby może upadł, gdyby nie podtrzymywał go mur. Stał tak długą chwilę, nieporuszony, oparty starczem, przygarbionem ciałem o dom własnej córki, której głos słyszał wciąż za ścianą, choć nie mógł rozróżnić słów, jakie wypowiadała. Może właśnie krzykliwy, przytłumiony ten odgłos poruszał go tak do głębi. Fanny musiała widocznie gniewać się na którąś z dziewek, bowiem podnosiła coraz bardziej głos, tak że słyszeć mógł już teraz ostre, suche słowa, które, mimo że nie było w nich obelżywych wymysłów, raniły znać do żywego nieszczęśliwą, łkającą teraz pod ich razami. Sprawiały one ból i jemu samemu; wzruszenie, jakie ogarnęło go przed chwilą, rozwiało się, zesztywniał też i zawarł się w sobie na myśl, że gdyby otworzył teraz drzwi, córka przyjęłaby go gniewnym, złym tym głosem. Słyszał ją już nieomal, powtarzającą: „O, ojciec, przyjdzie jeszcze na klęczkach błagać nas, żebyśmy wzięli go zpowrotem!“ Słowami temi przecięła wówczas, niby rąbnięciem siekiery, wszelkie węzły, jakie łączyły ich kiedykolwiek. — Nie, nie! raczej umrzeć z głodu, przytulić się pod byle płotem, aniżeli pozwolić jej tryumfować, pysznić się i wywyższać z tą