Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/552

Ta strona została uwierzytelniona.

szała się już. Patrzyła. Wpatrzyła się w niego przeciągłem, bolesnem spojrzeniem wielkich swoich oczu, nie odpowiadała mu wszelako, jak gdyby bardzo już daleko była od niego, pogrążona w myślach o czemś zupełnie innem.
— Raniona jesteś, krew się z ciebie leje! Odpowiedz, błagam cię!
Zwrócił się ku nadchodzącemu ojcu Fouanowi.
— Byliście przy tem, co się stało?
W tej samej chwili Franusia przemówiła wolnym, cichym głosem:
— Przyszłam naciąć trawy... przewróciłam się na kosę... Ach, już koniec mój!...
Wzrokiem szukała dziadka Fouana, dopowiadając mu oczami to, o czem rodzinie tylko wolno było wiedzieć. Stary, pomimo swojego zniedołężnienia zdawał się jednak rozumieć, powtórzył bowiem:
— Tak, to prawda, upadła, zraniła się... Byłem przy tem, widziałem...
Należało pobiec do Rognes po nosze. W drodze omdlała ponownie. Myślano, że nie doniosą jej do domu żywą.

IV.

Nazajutrz wypadała właśnie owa niedziela, dzień, w którym młodzi chłopcy z Rognes udać się mieli do Cloyes na ciągnienie losów i kiedy, pod wieczór, Starsza i matka Frimat, przybiegłszy, rozbierały i układały Franusię z nadzwyczajnemi ostrożnościami na pościeli, dobosz bił w bęben na dole na gościńcu. Jego bębnienie na tle smutnego zmierzchu rozlegało się w uszach biednych mieszkańców okolicznych, niby odgłos pogrzebowego dzwonu.
Jan straciwszy zupełnie głowę, jechał właśnie do doktora Finet, kiedy nagle, niedaleko kościoła, zobaczył Patoir’a, weterynarza, który przyjechał, żeby obejrzeć chorego konia Ojca Kiełbasy. Zrozpaczony