Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/599

Ta strona została uwierzytelniona.

Delhomme, którego ani jeden muskuł nie drgnął w twarzy, przez cały czas rzucił dwa tylko słowa:
— To napewno!
Jan, zdając sobie sprawę, że wypada mu dorzucić także miłe słówko, rzekł:
— O, tak, rozumie się.
Pan Karol zdążył tymczasem przyjść do równowagi i przełożyć sobie, że Nénesse nie jest złą partją, że jest młody, dzielny, jedyny syn bogatych wieśniaków. Elodja nie mogłaby znaleźć lepszego. To też, porozumiawszy się wzrokiem z panią Karolową, dodał:
— Zależy to od woli naszej wnuczki. To jej przecież dotyczy. Nie będziemy nigdy sprzeciwiali się jej życzeniu. Uczyni, jak zechce.
Wówczas Nénesse bardzo rycersko ponowił swoje oświadczyny.
— Kuzyneczko, jeżeli kuzyneczka zechce zrobić mi ten zaszczyt i przyjemność.
Elodja, wciąż jeszcze z twarzą ukrytą na łonie babki, nie dała mu dokończyć i przyjęła jego oświadczyny, kiwnąwszy trzykrotnie dość energicznie głową, równocześnie jednak wtulając ją bardziej jeszcze. Takie zasłanianie sobie oczu dodawać jej musiało widocznie odwagi. Całe towarzystwo oniemiało wobec zgody tej, danej tak pośpiesznie. Czyżby kochać miała chłopca, którego tak rzadko miała okazję widywać? A może czekała tylko na konkurenta, pierwszego lepszego, byleby był młody i ładny?
Pani Karolowa pocałowała ją w głowę, uśmiechając się i powtarzając:
— Moje drogie biedactwo! moje drogie biedactwo!
— A zatem, skoro jej to dogadza, dogadza też i nam — oświadczył uroczyście pan Karol.
Ale myśl jakaś zasępiła wnet jego czoło. Ciężkie powieki opadły mu ponownie, zrobił gest pełen utajonego żalu.
— Oczywiście, mój chłopcze, zaniechać musimy