Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

kapryśne, tu biegnąc pod rozłożystemi gałęziami śliwowych i wiśniowych sadów, tam skręcając za płot lub ścianę, owdzie wynurzając się z gęstych warzyw i okrążając podwórko od kwiatów jesiennych całe liliowe i białe, aby niezliczone jeszcze razy ukazywać się i ginąć, biedz ku Niemnowi, który z za drzew i domostw błękitem pobłyskuje, to ku drodze szerokiej, która szlakiem białym dąży poprzez pola żółte, od wsi, ku skłonowi nieba. Ścieżki takie na pozór tylko są nieme, a w istocie posiadają głos, raczej szept, równo z trawami płynący, którym do postępującego niemi człowieka wołają: »Pójdź za mną! pójdź za mną!« Dnia tego ścieżki przemawiały tu tem wyraźniej, że żadnych prawie głosów innych słychać nie było. Ludność wyległa na błonie, tu niekiedy zagdakały kury, spętany koń zarżał w sadzie, za ścianą niemowlę zapłakało, w krzakach zaświergotały wróble, a zresztą — cichość. W cichości, gdy ścieżka figlarka od płotu jednego domostwa skręcała za ścianę innego, wyraźnie doszły mię półgłosem i z żarliwością wielką wymawiane słowa psalmu:

...Ale od wieku litość Twoja słynie,
I pierwej świat zaginie,
Nim Ty wzgardzisz pokornym...

Przed domostwem porządnie wyglądającem i dość obszernem, na ganku z dwoma słupkami,