Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

stactwa wyprowadziłem, ale gdyby mi pozwolone to było, wolałbym pewnie swoje prawo do tego na inszem słowie wesprzeć.
Mówiąc to, rękę jej coraz mocniej ściskał i w twarzy jej szafirowe swe a ogniem buchające oczy zatopił. Ona zaś, z odchyloną nieco twarzą w ziemię patrząc, szepnęła:
— Jakież to jest słowo?
— A gdybym ja pragnął, aby słowo to było: »narzeczona«, to co?
Wtedy z Anastazyą stało się coś dziwnego. Uczuła dla człowieka tego takie miłowanie, że aż pchało ją ono ku niemu, aż ją warem gorącym i słodyczą nad wszystkie miody milszą napełniało, ale po sekundzie z tego waru i miodu wybuchnęła fala gorzka i gryząca, która na sobie niosła i przed oczy jej postawiła twarz dziadunia, zastygłą w marmur biały i niemy. Tedy podnosząc na pana Apolinarego oczy smętne i błagające, poprosiła:
— Nie teraz! oj, nie teraz jeszcze! później...
— Niech będzie później! — prostując się i rękę jej z dłoni swych wypuszczając, odpowiedział.
Poczem mówił dalej:
— Chociaż ja nic przeciwnego upatrzyć w tem nie mogę, aby umarli swoją drogą do grobów swoich szli, a żyjący swoją drogą